W ostatnim numerze miesięcznika „Fotografia & aparaty cyfrowe” natrafiłem na artykuł Tadeusza Piotra Prociaka o tytule „Fotograf to brzmi dumnie” (na okładce opisany jako „Fotograf brzmi dumnie. Robimy coraz więcej zdjęć, coraz mniej oglądamy”). Zaciekawił mnie on z powodu kilku tez, które nie do końca są dla mnie zrozumiałe. Być może któryś z czytelników tego mojego bloga wyjaśni mi być może błędną logikę mojego myślenia (będę wdzięczny).

Oczywiście zdaję sobie sprawę, że forma felietonu „wymaga” pewnych uproszczeń, jednak jestem stanowczym przeciwnikiem tekstów, gdzie wybiegają one zbyt daleko. A już szczególnie w czasopiśmie, które ma także uczyć fotografii, i które rzeczywiście dla wielu fotoamatorów jest źródłem wiedzy (być może to tylko moje złudzenie, że miesięcznik oprócz zarabiania ma też spełniać inne role).

Zaczyna się od stwierdzenia, z którym jeszcze się mogę zgodzić, że «człowiek żyjący w krajach rozwiniętych w bardzo krótkim czasie (stało się to właściwie udziałem jednego pokolenia) z biernego konsumenta obrazów zamienił się w producenta takowych». Bardzo ładnie, ale dalej mamy kwiatek w postaci:

Ogromna „nadprodukcja” zdjęć powoduje, że w przestrzeni społecznej funkcjonuje więcej nadawców niż odbiorców. Prawie nikt nie ogląda fotografii (oczywiście pomijam tutaj zalewające nasz komunikaty reklamowe, newsy etc. kreowane przez zawodowców) – wszyscy chcą je robić. Ale sam proces realizacji obrazu stał się ważniejszy od jego późniejszej „konsumpcji”, nie wspominając już o jakichkolwiek ewentualnych refleksjach ze wspomnianym obrazem związanych.

Przede wszystkim zastanawia mnie, skąd tak radykalne stwierdzenie? Na jakiej podstawie autor wyciąga tak daleko idące wnioski? Dla mnie to twierdzenie podane tak jak jest, jest kompletną niemal bzdurą. Po odjęciu zawodowej fotografii reporterskiej i reklamowej pozostaje nam zawodowa fotografia użytkowa, artystyczna i… fotografia amatorska.

Fotografia użytkowa nie służy do jej kontemplowania więc spokojnie możemy ją w większości przypadków wrzucić do tego „etc.”. Jednak co z fotografią portretową i okolicznościową (ślubno-weselną itp.) należącą do fotografii użytkowej i najczęściej najmocniej kontemplowaną, jako najbliższą odbiorcy?

Pozostaje nam fotografia artystyczna. Czy ona rzeczywiście cierpi na przerost podaży nad popytem? Mam poważne wątpliwości w tym względzie. Nawet najbardziej marna wystawa fotograficzna zawsze zgromadzi przynajmniej kilku oglądających… Skąd więc twierdzenie o nie oglądaniu zdjęć i większej ilości nadawców niż odbiorców?

Byłbym w stanie przyjąć powyższe twierdzenie pod jednym warunkiem – gdyby z grupy odbiorców zdjęć wyciąć wszystkich ludzi, którzy są także twórcami zdjęć. Czyli postawić warunek – jeśli ktoś fotografuje, to nie jest odbiorcą. Tyle że jakoś zupełnie nie pasuje mi to, jeśli wezmę pod uwagę kontekst felietonu, przejawiający się choćby w wyżej cytowanym przeze mnie stwierdzeniu. „Jeśli coś nie pasuje do naszej tezy, to to odrzucamy” – wziąwszy pod uwagę twórczość publicystyczną autora, jakoś mi to nie pasuje do Tadeusza Prociaka.

O co chodzi?

 

Nie wspomniałem jeszcze o fotografii amatorskiej, ale o tym później, po kolejnym cytacie o epidemii „fotograficznego zawodowstwa”:

To wiedza […], doświadczenie, setki godzin spędzonych w studiu i ciemni, umiejętność posługiwania się specjalistycznym sprzętem, możliwość sprostania każdemu zleceniu na wykonanie zdjęcia czy też fakt utrzymywania się z uprawiania fotografii decydowały o tym, że w rubryce zawód dumnie prezentowało się słowo fotograf. Proponuję wszystkim „fotografom”, zanim z różnych powodów zaczną nadużywać tego pojęcia do własnej osoby i z uwagi na swoje kwalifikacje, aby odpowiedzieli sobie na następujące pytania. Czy kiedykolwiek fotografowałem aparatem wielkoformatowym na ławie optycznej? Czy dałbym sobie radę z rozpiętością tonalną planu spowodowaną kilkoma (czasem kilkunastoma) źródłami światła?

Dalej następuje kilka innych pytań, poruszony jest też temat tzw. „onanistów sprzętowych”. Mam wrażenie, że cały tekst Prociaka jest zbiorem mniej lub bardziej luźnych myśli, niezbyt powiązanych ze sobą, choć pozornie połączonych w jeden temat.

Wspomniany przez autora zalew fotograficznego pseudozawodowstwa moim zdaniem nie ma nic wspólnego z „robieniem przez nas (czytelników „Fotografii & aparatów cyfrowych”) coraz większej ilości zdjęć, a coraz rzadszym ich oglądaniu”. Można co prawda mówić o częstym zachowywaniu się i stwarzaniu pozorów profesjonalizmu przez amatorów (nawet moje teksty tutaj można tak traktować, nie obrażę się o to), ale jest to zupełnie odmienna sprawa.

 


“Epitafium dla ofiar Katyńskich”

Jako fotoamator, tudzież pasjonat fotografii, powinienem się wstydzić takich zdjęć, które nie są ani profesjonalne, ani zawodowe w żadnej z definicji Tadeusza Prociaka?

Z drugiej strony czy do tego, by nazywać się fotografem, konieczne jest dziś poznawanie aż tak rozległej wiedzy, jak to miało miejsce kiedyś? Aby być dobrym fotografem trzeba dawać odbiorcy dobre zdjęcia i tyle. Moim zdaniem autor zupełnie zignorował specjalizacje fotogra­ficzne – jest pewna wiedza wspólna, ale dobremu reporterowi potrzebna jest inna wiedza i umiejętności niż dobremu portreciście. Praca w ciemni też nikomu nie jest potrzebna, jeśli robi zdjęcia cyfrówkami, ciemnię zastępuje komputer. A już zupełnie nie rozumiem, co ma aparat wielko­formatowy do profesjo­nalizmu? Bez niego nie można nazywać się fotografem? Takie twierdzenia trącą mi „onanizmem sprzętowym” opisywanym przecież w artykule.

No i trzeba by się zdecydować, panie Prociak, albo pisze się, że dumnie fotografem można się mienić, bo jest się dobrym, albo bo się utrzymuje z fotografii. Jedno nie zawsze idzie w parze z drugim…

 

Mnie samego też wkurza (szcze­gólnie częste w internecie) opisy­wanie się dumnie mianem „fotografów, a nawet fotografików” przez różnego rodzaju amatorów, bywa że naprawdę kiepskich. Wkurza mnie też bardzo częste zapatrzenie w jeden styl fotografii i brak zrozu­mienia dla odmiennego podejścia, czy wspomniany onanizm sprzętowy i jego konsekwencje. Szczególnie irytująca jest tolerancja dla „fotograficznych wioskowych głup­ków”, kiedy ci piszą bzdury i jest im to udowadniane. Z czego to wynika? Podobnie jak twórca artykułu, twierdzę, że to z powodu prostoty robienia zdjęć, prostoty publikacji ich w internecie oraz prostoty pisania i komentowania w inter­necie.

Ale co to ma wspólnego z odbio­rem i refleksjami nad zdjęciami?

 

Zgadzam się, fotografia cyfrowa i internet spowodowały, że mamy obecnie nawał fotoamatorów, fotografią zajęły się nieporów­nywalnie większe masy ludzi, co rzeczywiście oznacza pozorną nadprodukcję fotografii.

Dlaczego pozorną?

Ponieważ moim zdaniem działają tu niemal takie same mechanizmy rynkowe jak gdzie indziej. Popyt czyni podaż. Dopóty, dopóki są oglądający, fotografujący będą wystawiać. Wystarczy przyjrzeć się popularnym i mniej popularnym serwisom fotograficznym – portfolia, których nikt nie ogląda i nie komentuje, wcześniej czy później „umierają”. Różnica pomiędzy takimi portfoliami, a papierowymi albumami fotograficznymi jest taka, że te ostatnie pokrywają się kurzem na stojąc na półkach, bywa też, że trafiają na makulaturę, a nawet na śmietnik, natomiast te internetowe – wiszą potem i straszą w sieci.

Warto zwrócić uwagę na ważną rzecz, która jest bardzo mgliście zarysowana w felietonie – fotografia cyfrowa zatarła jedną granicę. Dawno, dawno temu, podział fotografów był prosty – na fotografów profesjonalnych i pasjonatów. Obie te grupy miały jednak zacięcie artystyczne, bo tego wymagała presja społeczna. W miarę rozwoju techniki pojawili się fotografowie reporterzy (którzy mimo wszystko też mieli ciągoty artystyczne), których sprzęt dał podwaliny do powstania fotografów-amatorów. Ci ostatni chcieli zdjęć reporterskich z ich własnego życia. Dobre zdjęcie reporterskie zrobić trudno, ale ważniejsze jest uchwycenie czegoś ważnego, zrobienie pamiątki. Artyzm zszedł więc na dalszy plan.

Upowszechnienie internetu i aparatów cyfrowych spowodowało, że zatarła się granica, gdzie kończy się fotografia amatorska, a zaczęła się pasja. Wcześniej fotografia amatorska ograniczała się do tworzenia albumów domowych. Czasem udziale w konkursie, czy jakiejś małej wystawie, ale ciągle jednak w ograniczonym zakresie. Dziś albumy może podziwiać cały świat i o ile autor sam się nie określi, trudno więc rozdzielić gdzie kończy się amatorszczyzna, a zaczyna pasja, która moim zdaniem jest czymś więcej.

 

Nie mówi się o tym nigdy w kontekście fotografii, ale obecnie mamy do czynienia z procesem zmian społecznych, które wymuszają na ludziach wytworzenie i wzmocnienie pewnego ważnego mechanizmu. Bardziej niż kiedykolwiek wcześniej musimy dziś uczyć się selekcji informacji. Powtórzę to, o czym wspomniałem już w poprzednich wpisach – trzeba sobie umiejętnie wybierać zdjęcia. Bo problem leży nie w producentach fotografii, a w jej odbiorcach – należy nauczyć się odsiewać zdjęcia nie kierowane do nas.

Jeśli ktoś, tak jak Tadeusz Prociak, podejmuje się oceniania zdjęć (TP ma swój kącik w „Fotografii & aparatach cyfrowych”) i chce oglądać je wszystkie, to sam sobie jest winien.

Śmiem twierdzić, że nie ma, póki co, czegoś takiego jak nadprodukcja zdjęć, jest co najwyżej stale postępujący wzrost ich ilości.

Ja na szczęście nie muszę oglądać ich wszystkich ;-)

 

 



Fotograf to brzmi durnie

Ten post ma 3 komentarzy

  1. Maciek

    Wzrost ilości robionych zdjęć jest rzeczą oczywistą. Być może panu Prociakowi nie chodziło stricte o to że „nikt nie ogląda fotografii” a o to że „nikt nie ogląda DOBRYCH fotografii”. Rzesze ludzi zalewające portale społecznościowe, czy amatorskie blogi (jak mój ;] ) swoimi pracami być może nie drążą internetu bądź księgarni w poszukiwaniu tej „dobrej fotografii”. Ale to stwierdzenie jest nieco nad wyrost, gdyż swojej tezy nie bardzo potrafię zweryfikować.

    Twierdzenie fotografów nieco starszej daty, jakoby tylko użytkownik średniego bądź wielkiego formatu mógł nosić zaszczytne miano fotografa, troszkę mnie bawi. Przypomina łabędzi śpiew, strąconych z piedestału, niegdyś poważanych, być może podziwianych zawodowców. Takie wrażenie odnoszę. Przy czym chciałbym zauważyć, że zawsze jest dobrze wrócić do korzeni. Nie miałem okazji fotografować aparatem analogowym już dość dawno, natomiast jestem niemal pewien, że gdy mi się to przydarzy, zanim naświetlę jedną z 24 czy 36 klatek, dobrze się zastanowię, przemyślę kompozycję i kadr. I pewnie stracę jakieś ujęcie ;-) Podsumowując, być może o taką dbałość w tworzeniu obrazu panu Prociakowi chodziło. Ale tak jak piszesz – Aby być dobrym fotografem trzeba dawać odbiorcy dobre zdjęcia i tyle.

    No właśnie – i tyle ;-)

  2. A.Mason

    Rzeczywiscie, autor wskazuje fotografie analogowa jako uczaca szacunku dla kadru, jednak wydaje mi sie, ze nie to jest trescia felietonu. Na pewno warto zwrocic uwage, ze o owym profesjonalizmie i wpisywaniu w rubryki Tadeusz Prociak pisze w czasie przeszlym. W felietonie wskazuje tez jako znaczace, ze obecnie znow powodzeniem zaczyna sie cieszyc fotografia analogowa. Zgadzam sie z nim w tym wzgledzie, chociaz ow powrot do korzeni przypisywalbym raczej zniesmaczeniu efektem cyfrowym.

    Natomiast co do ogladania dobrych fotografii? Chyba cos w tym jest… ale mam watpliwosci. Jak sie zastanowie, to odpisze :)

  3. A.Mason

    Po zastanowieniu sie doszedlem do wniosku, ze w felietonie nic nie pisze o dobrych fotografiach :) Zreszta fakt czy zdjecia sa dobre, czy nie, chyba jednak niewiele zmienia.

Dodaj komentarz