Bywają zdjęcia, które nazywa się pocztówkowymi, zwykły, aczkolwiek ładny, pstryk pokazujący miasto. Jak w komentarzu filmu polskiego w „Rejsie” – nic się nie dzieje. Niewielu z nas zdaje sobie sprawę z tego, że takie zdjęcia nabierają wartości dopiero po latach – wystarczy spojrzeć jak bardzo cenimy i lubimy stare pocztówki. Oczywiście, widokówki przedwojenne to często małe arcydzieła fotografii, ale jeśli przyjrzeć się tym z czasów komuny, to często wywołują one znacznie większe emocje – szczególnie, kiedy są to zdjęcia miejsc z naszego dzieciństwa.
Robiąc dwa poniższe zdjęcia nie zdawałem sobie sprawy, że nabiorą one znaczenia znacznie wcześniej niż myślałem, i że to właśnie ja nadam tym zdjęciom znaczenia. Najpierw przyjrzyjcie się, starając nie porównywać ich ze sobą:
Niby nic ciekawego, ot – rynek brzeski, jedno zdjęcie zrobione za dnia, drugie – nocą. Ładne, ale bez rewelacji. Podejrzewam, że czujni czytelnicy wychwycili już, o co mi chodzi, a może jednak nie?
Fotografia może być celem sama w sobie, taką sztuką dla sztuki. Dobre obrazy wywołują emocje, a najlepsze dodatkowo jeszcze „mówią” coś. Przeglądając niedawno jakąś gazetę, a następnie czytając pewien post na forum, uświadomiłem sobie, że jest coś, o czym jeszcze nie pisałem, co każdy filozof fotograficzny wie, a czego nie zawsze przeciętny odbiorca zdjęć jest świadomy. Zdjęcia mogą być narzędziem, czasem bardzo skutecznym. Same w sobie mogą niekoniecznie wiele mówić, ale w uzupełnieniu o treść, jeśli dotrze ona do odpowiednich osób, mogą być motorem zmian. Na lepsze, czy na gorsze, to już ocenić należy samemu.
Dlaczego zestawiłem ze sobą akurat te dwa zdjęcia? Ponieważ pomimo różnej pory dnia, kadr jest bardzo podobny, pokazuje to samo miejsce. Pomimo że oba te zdjęcia zrobione w niewielkim odstępie czasu, można już zauważyć na nich, że coś się na rynku brzeskim zmieniało. W tym przypadku nie chodzi o pokazanie upływu czasu, kiedy działalność ludzka zmienia obraz miejsc, ale o pokazanie, że można było zrobić na rynku coś ciekawego, atrakcyjnego, coś, co widzieliby i oglądaliby przechodnie. Przechodnie, którzy nigdy nie zaglądną do odległej o kilkadziesiąt kroków galerii ratuszowej.
W wielu miastach włodarze doszli już do wniosku, że obecnie sztuka powinna wychodzić do ludzi, że pewne treści, bardzo ważne i wartościowe giną, jeśli nie docierają do odbiorcy. A powiedzmy sobie szczerze, przeciętny obywatel nie ma w zwyczaju chadzać do galerii, teatru czy muzeum. Czy taka uliczna galeria nie jest idealnym rozwiązaniem dla sztuki? Wystarczy spojrzeć choćby na wrocławski rynek i poczekać chwilę, żeby zaobserwować całą masę ludzi, którzy przechadzając obok takich witryn, przystają na chwilę i oglądają.
W Brzegu udało się już nie raz zorganizować plenerowe wystawy, po krótkim czasie jednak znikały one i dziś przechodząc przez rynek nikt już o nich nie pamięta. Dlaczego nie zainwestować raz pieniędzy i nie wybudować na rynku takiej trwałej galerii? Przecież co i rusz mamy ciekawe wystawy w galerii sztuki, czy to nie byłoby świetnym pomysłem na zwiększenie powierzchni wystawowej, a jednocześnie rodzajem dobrej reklamy zachęcaj do wstąpienia do galerii?
Bardzo ciekawy pomysł. Może faktycznie zmieniłby brzeski Rynek?…
Wierzę, że tak właśnie by było. Obecnie rynek to kompletnie niewykorzystana powierzchnia. Jak skutecznie można zmieniać szarą rzeczywistość można się przekonać przed Kościołem św. Mikołaja (moim zdaniem jedna z najtrafniejszych decyzji dotyczących wizerunku miasta). W przypadku rynku może być o tyle trudniej, że jest to przestrzeń otwarta (samochody, taksówki), wydaje mi się jednak, że dobry planista potrafiłby jakoś rozsądnie „zorganizować” tą przestrzeń.
A co na to konserwator? Wydaje mi się, że jak u nas tak i u Ciebie rynek objęty jest ochrona konserwatorską i wszelkie takie „oficjalne” akcje muszą uzyskać jego akceptację.
Nawet jesli tak jest, to gra jest warta swieczki. Skoro w innych miastach sobie radza ze zgodami konserwatorow, to mysle, ze przy rozsadnym projekcie konserwator nie bedzie mial obiekcji.