Pięć lat temu, po raz pierwszy od czasów dzieciństwa, odwiedziłem wrocławskie ZOO. Pech chciał, że wybrałem się tam w marcu, kiedy było jeszcze na tyle chłodno, że zwierzaki „unikały” wybiegów. Ogród świecił pustką i oprócz „spotkania” z tygrysem z tamtych odwiedzin pamiętam bardzo niewiele. Kolejną wizytę zaplanowaliśmy z żoną na lato lub ciepłą wiosnę. I dopiero po jakichś trzech latach do wrocławskiego ZOO udało się nam dotrzeć. Mam bardzo ambiwalentne odczucia po tej ostatniej wycieczce.

Z jednej strony zwierzęta mają się dobrze, bo mają odpowiednią opiekę. Z tego, co można usłyszeć od pracowników, w ciągu ostatnich lat wiele zmieniło się na lepsze. Można mówić nawet o pozorach wolności zwierząt, bo np. lemury mają do dyspozycji dosyć dużą „łąkę”, a małpom (zdjęcie nr 23) stworzono prawie że wolny wybieg (włącznie z drabinką przebiegającą nad głowami zwiedzających). Z drugiej strony nawet ten wybieg zabezpieczony jest elektrycznymi pastuchami…

Niestety, wystarczy wejść do pomieszczenia z małpami człekokształtnymi, żeby dobry humor zwiedzającego prysł. Klatki są być może większe od przeciętnego pokoju, w którym mieszkają ludzie, ale… my możemy z nich wyjść w dowolnym momencie…

 

 



Wrocławskie ZOO

Ten post ma jeden komentarz

Dodaj komentarz