Dziś wybraliśmy się do Domku Romańskiego aby obejrzeć wystawę zdjęć. Trafił nam się „Schlabs poszukujący. Fotografia z lat 1952-1957”. Zdecydowanie nie są to fotografie w moim guście, choć kilka ciekawych kadrów tam zobaczyłem. Były to w zasadzie tylko i wyłącznie fotografie dokumentalne, z okresu socrealizmu. Pozostałych „dzieu” nie mogę określić inaczej niż „dziwactwa”, zabawa z formą. Nie to, żeby były złe, bo nie są.

Dobre to one też nie są.

Materiał, o którym piszę, można znaleźć na stronie ZPAFu, poniżej prezentuję jego część:

 

schlabs004

 

schlabs001

 

schlabs002

 

schlabs003

 

To, co widać powyżej, to mały wycinek całości. W dodatku w tej prezentacji znalazły się dwa zdjęcia – jedno, z drzewem (to mi się podoba bardzo), drugie z płotem (to także mi się podoba, choć może nie do końca).

Wystawa ta jeździ po całym kraju i… I nie mam pojęcia, jaki ona ma cel. Teoretycznie tytuł mówi sam za siebie (Schlabs poszukujący), ale nic więcej o tych dziełach nie wiemy. I wiedzy tej nie nabędziemy oglądając ekspozycję. Dostajemy więc coś, co wygląda jak wyciąganie kwitka z pralni znanego autora – misz-masz fotografiii, które są w większości przypadków nijakie. Autor szuka, ale nie znajduje?

A może jednak?

Przyznam się, że na tego typu sztuce nie znam się. Czasem czuję „podskórnie”, że coś jest dobre, a czasem tego nie czuję. Tym razem kompletnie nie wiem o co chodzi, ale nie ma osoby, która by mi to wyjaśniła. Nie wiem, czy „Schlabsa poszukującego” traktować jako dzieło sztuki, czy materiał pokazujący drogę artysty do świetności? Patrząc na opis wystawy, podejrzewam, że chodzi raczej o tę drugą możliwość. Jednak tu nie powinno być miejsca na podejrzenia!

Zastanowiwszy się nad tą sprawą, przeczytawszy, że:

Ekspozycja pozwoli na przyjrzenie się pracom artysty, powstającym przed fotogramami, w pierwszych latach fotograficznej twórczości. Choć w okresie tym Schlabs, podobnie jak wielu polskich fotografów, realizował program socrealizmu, nawiązując również do popularnej nadal wówczas estetyki piktorializmu, jednocześnie wykonywał fotografie o widocznej reminiscencji międzywojennej awangardy. Właśnie te ostatnie, w znakomitej większości nigdy nie prezentowane prace (pierwszy raz eksponowane były w 2011 r. w Galerii Piekary), zostaną wydobyte z cienia rzucanego przez fotogramy na całe oeuvre artysty.

…dochodzę do wniosku, że z archiwum autora wyciągnięto losowo to, czym nawet sam autor nie chciał się chwalić. Po co to komu?

Po raz kolejny odczuwam, że przez ZPAF robiony jestem w konia.

Im więcej takich gniotowatych wystaw widuję, tym bardziej odechciewa mi się wszelkich eksperymentów fotograficznych. Może to i dobrze?

Wędrując w czwartek popołudniu i dziś po Wrocławiu przypomniałem sobie, że lubię także fotografie najzwyczajniejsze na świecie. Nie jakieś tam wydumane, nie superpocztówki, lubię „pstryki”. Zdjęcia, które są proste i czytelne, bez niepotrzebnych przeszkadzajek i udziwnień. Fotki miejsc i ludzi, którzy przemijają, a do których to fotografii chce się czasem wracać, żeby odżyły wspomnienia. Uniwersalne.

 

 

 



Pochwała zwyczajności

Dodaj komentarz